Recenzję przygotował Szymon Mlonek
Proszę państwa, to musiało się stać. Kolejna płyta Zwidów, którzy podczas kilku lat przerwy zdążyli już obrosnąć legendą, stając się wręcz ojcami aktualnej polskiej niezależnej sceny emo, musiała być sukcesem. Po prawie pięciu latach od swojego ostatniego wydawnictwa – Szumu, warszawski zespół w niezmienionym składzie – Artur Koszałko na gitarze, Krzysztof Sarosiek jako basista oraz Kuba Korzeniowski pełniący rolę perkusisty – wrócił z zupełnie świeżym materiałem, znacząco odstającym od poprzednich dokonań grupy, lecz nadal zawierającym ich unikalne brzmienie, przejawiające się w niektórych utworach niczym oczko puszczone w stronę najstarszych fanów.
Już na pierwszy rzut oka – nawet patrząc na świetną okładkę autorstwa Michała Matraszka – widać, że jest to album niosący wiele zmian. Znajdziemy tutaj dużo więcej stonowanych kompozycji niż na projektach z 2017 i 2018, chociaż różnorodność przewijających się stylów i gatunków powinna zaspokoić każdego fana emo. Całokształt albumu bardzo dobrze reprezentuje otwierający płytę utwór tytułowy, będący także jednym z singli. „Nigdy nie będę taki, jak bym chciał” wprowadza słuchacza w melancholijny nastrój, aby z czasem przerodzić się w niosący nadzieję, eksplodujący euforią hymn dla zagubionych. Tą dynamikę słyszymy w czasie trwania całego LP. Są tu momenty spokojne, hałaśliwe, przebojowe, chaotyczne, ale przede wszystkim takie, które zapadają w pamięć.
Ewolucję możemy zauważyć chociażby w tym, że muzyka Zwidów stała się dużo bardziej przystępna dla przeciętnego słuchacza. Utwory takie jak „Niech będzie jak jest” (które na ten moment jest moim osobistym faworytem), „Kot w pudełku” i inspirowane Radiohead „Kto?”, to piosenki, które w przyszłości mogą wprowadzić masę nowych odbiorców do świata polskiej muzyki niezależnej. Pomimo tego, fani bardziej noise’owego grania również bardzo dobrze się odnajdą, słuchając przykładowo „Zapomnieć”, czy „Wszystko Jedno”. Nawet entuzjaści math rocka znajdą tutaj perełkę dla siebie w postaci „Po co ten lęk?” prowadzonego charakterystycznym dla tego gatunku motywem gitarowym. Niezależnie od brzmienia, wszystkie utwory łączy jedna cecha – każdy jest wypełniony emocjami, zarówno w warstwie tekstowej jak i instrumentalnej.
Jak już mowa o tekstach, tutaj również zaszło sporo zmian. Widać, że Panowie podczas przerwy zwyczajnie dojrzali, zaczęli godzić się ze swoim życiem i starają się czerpać z niego radość, walcząc z dnia na dzień o szczęście. Ponownie słyszymy bardzo dużo przemyśleń zahaczających o autorefleksję, nostalgię, lęki i izolację, ale poza tym znalazło się też miejsce na pogodzenie się ze swoimi niedoskonałościami i codziennością, samoakceptację oraz szczerą nadzieję na lepsze jutro. Sam tytuł płyty – „Nigdy nie będę taki jak bym chciał”, jak mówią sami autorzy (przykładowo podczas wywiadu w Tygodniku Muzycznym), można interpretować jako coś pozytywnego i motywującego, zadając sobie przykładowo pytanie „i co z tego, że nigdy taki nie będę?”.
Skoro już powiedzieliśmy o tematyce tekstów, to co z tym, jak są nam prezentowane? Jak mogliście zauważyć, wymieniając skład zespołu nikomu nie przypisałem roli wokalisty, a zrobiłem to z jednego prostego powodu – tutaj każdy jest wokalistą. Już na wcześniejszych projektach Artur i Krzysiek często wymieniali się mikrofonem, ale na ostatniej płycie możemy także usłyszeć dużo śpiewu Kuby, który – jeśli się nie mylę – pomimo występów wokalnych w innych zespołach, w Zwidach nigdy nie przejął głównej roli. Cóż można powiedzieć, jest to kolejna zmiana na plus. Panowie idealnie się uzupełniają, każdy z ich występów zasługuje na aplauz, a ciągłe zmiany za mikrofonem zapewniają jeszcze większą dynamikę na albumie.
Warto wspomnieć również o poziomie wykonania płyty. Już po pierwszym przesłuchaniu czuć nabyte przez Zwidy doświadczenie, czy to przez granie w innych zespołach, czy jak w przypadku Kuby Korzeniowskiego – przy pracy we własnym studio nagraniowym. Utwory są dużo bardziej przemyślane. Jak możemy usłyszeć w wywiadach, każdemu z motywów poświęcono bardzo dużo czasu zarówno w, jak i poza studiem. Dodatkowo, trzeba to powiedzieć, Kuba wykonał kawał dobrej roboty przy produkcji najnowszego albumu Zwidów. Każdy utwór brzmi świetnie, dźwięki wypełniają wszystkie rejestry, a na dodatek wokale są wyraźne jak nigdy. Nie wiem czy jest to zabieg związany z kierunkiem artystycznym, czy taki wynikający z większej dbałości o produkcję, czy może zwyczajnie przejaw wzrastającej pewności siebie muzyków, ale jest to pierwsza płyta zespołu na której, moim zdaniem, wokale grają główną rolę. Śpiewane teksty przebijają się w kompozycjach przez wszystkie instrumenty i wybrzmiewają na pierwszym planie, będąc kilka decybeli wyżej niż w przypadku Szumu czy Zwidy EP.
Wracając do początku tego tekstu, to musiało się stać. Kolejna płyta Zwidów musiała być solidnym materiałem, ale niekoniecznie musiała nieść za sobą aż tyle zmian. Mogli rozegrać to bezpiecznie, zaserwować nam kolejną mieszankę noise’u i math rocka udekorowaną trafnymi, choć mocno pesymistycznymi tekstami, ale na nasze szczęście tego nie zrobili. Wydając „Nigdy nie będę taki, jak bym chciał” ponownie udowodnili, że nie boją się eksperymentować i zaskakiwać, wciąż zachowując swoje unikalne brzmienie. Cały album jest pięknym zwieńczeniem ciężkiej pracy, jaką każdy z członków włożył zarówno we własny rozwój muzyczny, jak i w rozwój całej polskiej sceny niezależnej. Mamy do czynienia z ewolucją na praktycznie każdej płaszczyźnie – instrumentalnej, tekstowej, wokalnej i producenckiej. Jest to album, który godnie reprezentuje to, na co stać muzykę niezależną w naszym kraju – płyta, do której z pewnością fani będą wracać latami. Podsumowując – Panowie dowieźli i to z nadwyżką.
1 sierpnia 2023