Recenzję przygotował Maurycy Jędrzejewski
Na debiutancki film Kyle’a Edwarda Balla byłem nastawiony bardzo pozytywnie. Minimalistyczny, eksperymentalny film, nawiązujący do popularnego obecnie nurtu horroru analogowego, polany motywami dziecięcych strachów… zostałem kupiony.
Absolutnie jest to najbardziej dzielący krytyków i odbiorców horror ostatnich lat. Ba! Powiedziałbym nawet, że jest to najbardziej polaryzująca produkcja ostatnich miesięcy w ogóle. Czytałem zarówno recenzje mieszające film z błotem i wystawiające mu oceny 1/10, jak i te składające mu hołd jako jednemu z najlepszych horrorów ostatniej dekady. Czy jednak którakolwiek ze stron barykady ma rację?
W zasadzie niewiele można powiedzieć o stronie fabularno-technicznej Skinamarink tak, aby nie zepsuć zabawy. Film przedstawia historię młodego rodzeństwa (Kevin i Kaylee, w wieku około 4 lat), które budząc się w środku nocy odkrywa, że ich rodzice zniknęli, tak jak i wszystkie drzwi i okna w ich domu. Kiedy pierwszy raz przeczytałem ten opis, momentalnie zostałem zaciekawiony; wiedziałem natomiast, że warstwa wizualna jak i klimat muszą zostać wykreowane w bardzo odpowiedni sposób, aby osiągnąć zamierzony efekt.
I moim zdaniem efekt ten został osiągnięty! Skinamarink wykorzystuje ciekawe zabiegi wizualne, bawi się z widzem i używa nietypowych rozwiązań technicznych, co składa się na niezwykle immersyjny i wciągający film. Całość nakręcona jest ziarnistą kamerą przypominającą VHS, efekty dźwiękowe są skąpe, nie uświadczymy też żadnej muzyki (oprócz tej pochodzącej z filmowego telewizora, tutaj chciałbym wierzyć, że to hołd dla Dogme 95). Ujęcia również są bardzo nietypowe; wiele z nich to po prostu długie sceny przedstawiające kawałek ściany, sufitu czy ogólnie jakiegoś pokoju. Dialogi także są krótkie, zwięzłe i rzadko występujące.
Przed obejrzeniem tego filmu naładowałem się (moim zdaniem) idealną dawką informacji na jego temat. Obejrzałem trailer, przeczytałem opis produkcji i trochę jej krytyki. Nie dowiedziałem się jednak niczego, co mogłoby zepsuć mi zabawę. Większość krytyki tego filmu sprowadzała się do tego, że jest on po prostu nudny: sceny są za długie i nic się w nich nie dzieje, a klimat przez to zamiast zyskiwać, traci. Czy to prawda? Moim zdaniem absolutnie nie. Ja z moją zepsutą przez media społecznościowe koncentracją przesiedziałem 100 minut bez choćby jednego rzutu oka na zegarek czy telefon. Powiem więcej! Nie byłem w stanie oderwać oczu od ekranu nawet w tych “przydługich” scenach. Tak, film ma kilka ewidentnych zapychaczy; scen, które swoim wolnym tempem nie przygotowują nas na moment przerażenia (których na marginesie jest kilka, a sam film mnie przestraszył dobre 3 razy). Jestem jednak zdania, że Skinamarink bardzo by utraciło na wycięciu takich scen. Cała magia tej produkcji polega dla mnie na zbudowaniu świetnego klimatu a następnie straszeniu nim. To jest coś, co do tej pory horrorom udało się osiągnąć jedynie w grach (moim zdaniem), zwłaszcza takich jak Silent Hill, Fatal Frame lub serii Amnesia. Nie chcę nie wiadomo jak wychwalać Skinamarink jako najstraszniejszego horroru wszechczasów, jak robią to niektórzy recenzenci. Nie rozumiem jednak krytyki filmu opierającej się tylko na tym, że jest on (ich zdaniem) nudny (co dla niektórych recenzentów było podstawą do wystawienia oceny 1/10).
Film ten był często porównywany do Paranormal Activity lub opisywany był jako nakręcony w stylu Davida Lyncha. Czy to prawda? Moim zdaniem nie. Tak, zarówno Paranormal Activity jak i ten film dzieją się w domu, były nakręcone na niskim budżecie (5 tys. dolarów) i wykorzystują czarno-niebieską paletę barw. Paranormal Activity było jednak typowym straszakiem, po części nawet reliktem swoich czasów. Nie twierdzę, że Skinamarink to genialne kino dla inteligencji i tylko nie-idioci mogą go zrozumieć (pozdrawiam Olgę Tokarczuk). Wręcz przeciwnie! Poza kilkoma motywami jest to dosyć prosty film z prostą metodą straszenia. Różnica jest taka, że w debiucie Balla klimat ten jest wykorzystywany perfekcyjnie. Przez prawie całą długość filmu odczuwałem wewnątrz lęk i czekałem z niepokojem, co zaraz się wydarzy. Do tej pory żaden filmowy horror nie osiągnął u mnie takiego uczucia.
Głównym problemem Skinamarink jest jednak w mojej opinii jego podatność na krytykę. Bardzo łatwo jest opisać ten film jako nudny, pseudointeligencki, nijako-artystyczny i zbyt eksperymentalny. Muszę zaznaczyć, że absolutnie rozumiem prawie wszystkie z wymienionych powodów jako podstawy do krytyki tej produkcji. Rozumiem, dlaczego ten film nie każdemu się podoba; rozumiem też, dlaczego ludzie uważają, że jest pretensjonalny i pseudoartystyczny. Mi jednak bardzo się podobał i wyszedłem z kina z satysfakcją. Cała magia polegała dla mnie właśnie na tej dezorientacji i dziecięcym lęku opartym na niezrozumieniu tego, co się dzieje dookoła. Film ten można niestety obejrzeć tylko raz; potem zwyczajnie nie odczuje się już tego samego, a jego czar wręcz pryska. Jest to jednak moim zdaniem naprawdę niezłe kino i polecam je każdemu fanowi horroru. Najwyżej wyłączycie jeśli Wam się znudzi.
7/10
16 lutego 2023