Recenzję przygotował Michał Tomala
Kocham ambient. Myślę że to jeden z najważniejszych gatunków muzycznych z powodu na jego wszechobecność w wielu innych gałęziach muzyki. Niestety, mało albumów sprawia, że myślę sobie “WOW” lub “O kurcze pieczone”. Do tej pory jedyne albumy, którym się to udało to “Disintegration loops” od Williama Basińskiego i “Grace” od Air Hunger. Do tego zaszczytnego grona dołączyło właśnie nowe wydanie, mianowicie “Atlas” od Laurel Halo.
Na ten album natrafiłem przez przypadek. Powolny wykład, ktoś dyskutuje z wykładowcą, przez co mam przerwę w robieniu notatek. Wchodzę na rate your music i widzę, że ktoś dał Atlasowi pięć gwiazdek. W tagach ambient, więc ląduje do biblioteki. Wracając o 19 metrem załączam ten album, i wow. To jest niesamowite.
To, co przoduje na tym albumie to rozmazane melodie grane na pianinie. Tworzą one przepiękne muzyczne krajobrazy, w których słuchacz się gubi i rozpływa w mglistej atmosferze. Z drugiej strony mamy piosenki takie jak “Atlas” i “Earthbound”, gdzie trafiamy na ścianę złożoną z instrumentów smyczkowych, wprowadzające atmosferę niepewności i strachu, która rozpływa się i zostawia nas z ogromnym uczuciem katharsis.
“Atlas” wzbudził we mnie mnóstwo emocji, ale przede wszystkim zachwyt. Zakochałem się w tym wydaniu od pierwszego przesłuchu i z każdym kolejnym ten album staje się jeszcze lepszy. Jest to nie tylko mój album roku, ale myślę, że stał się moim ulubionym albumem ambientowym. Nie jest to łatwy odsłuch, ale zdecydowanie warto poświęcić te 40 minut, aby doświadczyć tej niesamowitej atmosfery i przepięknych muzycznych pejzaży.
26 grudnia 2023