Radio Aktywne
YouTubeInstagramFacebookSpotify

Coals – Sanatorium

cofnij

Recenzję przygotował Michał Pawlak

Nie macie już szansy odkryć małego zespołu na youtubie z sennymi kawałkami i małą liczbą wyświetleń. Coalsi nie są już małymi graczami. To stali bywalcy dużych festiwali, a najnowsza płyta to już ich trzeci długogrający album. Sanatorium pozwala nam jednak momentami powrócić do pierwszych utworów zespołu, co jest efektem nie tylko zaplanowanego zabiegu artystów, ale też wynikową długiej historii niektórych kawałków, nad którymi Kacha i Lucassi pracowali już od dawna.

Zdjęcie artystów w obiektywie Marccelo Gaska

Brzmieniowo Sanatorium to piosenki do utraconego, do przeszłości, do nieosiągalnego.
To ten rodzaj nostalgii, za który cenimy ich od początku, ich i cały gatunek dream popu, który tak dobrze w naszym kraju reprezentują. Tym razem ich najnowszy album częściej sięga do tej bliskiej, polskiej nostalgii. Artyści przywołują na nim podupadłe galerie handlowe, plastikowe smoki, ferie x lat temu. Tych znaków nie ma raczej co rozszyfrowywać, służą częściej nadaniu odpowiedniego charakteru piosenkom, niż opowiedzeniu zwartej historii. Obrazy, które malują artyści są niewyraźne, dzięki czemu każdy znajdzie tu cząstkę swojej historii. Słowa idą częściej za muzyką, bo najważniejsze w tym śnie jest płynięcie do przodu.

Najbardziej chyba lubię Coalsów, gdy są trochę smutni. Bo Sanatorium to też niepokój, bojaźń. To wybrzmiewa dla mnie najmocniej na primabalerinie, gdzie spotkacie także jedynego współwykonawcę na tym albumie. Huberta. Sanatorium to jednak nie Tamagochi 2.0, w wielu utworach zespół wyraźnie odcina się od swojej przeszłości: to breaki na bataliji, czy hyperpop na ^.^ bryzie. To dla mnie pełny, satysfakcjonujący album z mnóstwem niespodzianek. A każdy, kto mówi inaczej, to wuj.

Ulubione utwory: „Plaza”, „primabalerina”

9 kwietnia 2024

kontaktkontakt
TVPWKlub FocusSSPW